To część mojej o-nie-tym-razem-nie-dam-sobie-zepsuć-humoru-tym-że-ktoś-mnie-nie-chce'owej taktyki. Jest mi tylko bardzo.. nie, w sumie nie bardzo. Jest mi smutno. To tak, jak gdy oglądam coś związanego z człowiekiem z przeszłości, jedym takim, co pojawia się raz na rok i miesza. W tym roku się nie pojawi, bo się chłopak zakochał, do cholery. Więc nie będzie noworocznych telefonów "happy new year, Bejb!". Kiedy to oglądam te 'cosie' zawsze mam na paszczy ogrooomny uśmiech. I szczerze, mam ochotę tenże uśmiech wyrzygać. To taka próba przekonania samej siebie, że jest spoko, że mogę na to patrzeć bez problemu. Kielczę się więc jak głupia, jakbym przed sobą udawała. Momentami nawet się udaje siebie oszukać.
Teraz też zaczęłam się tak "uśmiechać". Żeby tylko nie pozwolić sobie na rozmiękczenie. Nie dam mu tej 'satysfakcji' (oczywiście w mojej świadomości, ponieważ tak naprawdę człowiek ów nawet nie wie, że jestem w tym momencie w takim oto stanie - powiedział swoje raz, więc już nie poruszam z nim tego tematu), nie dam sobie luzu, żeby się nad sobą swobodnie rozczulać. O nie. Twardym trzeba być, a nie miętkim.
Skoro udaje mi się nie myśleć o IDEALE, którego spotkałam niedawno, poznałam szybko i jeszcze szybciej wykurzyłam przez własną głupotę i niecierpliwość, to oznacza, że UMIEM. A skoro umiem, to nigdy więcej nie będę się snuć jak potępiona.
Zapalę za Ciebie świeczkę, zagubiona duszo, bo niczego więcej ode mnie nie weźmiesz.
Miałam sen. Przyjemny, nie-psychodeliczny, totalnie aseksualny, prosty. Dużo ludzi przytulających się nazwajem, ja wśród nich. Ludzie, których często mijałam, ale raczej nie bywałam blisko nich. A teraz śmiech wpleciony w mój kompleks wzrostu:
"-żeby cię przytulić muszę stawać na palcach.
-a ja, żeby ją przytulić, nie muszę.
-nie, bo teraz to ja muszę"
Btw, fajny ten chłopak, co to był wyższy ode mnie :D